21 wrz 2015

Lato we wrześniu. Kulinarne podróże cz II



Kulinarne lipcowe podróże zakończyły się pięknie i ekstremalnie zarazem. Pojechaliśmy do Jakubowic gdzie odbywały się mistrzostwa w jeździectwie. Dla mnie była to zupełna nowość, konie zawsze lubiłam, jednak miałam dość ograniczony dostęp do nich, widziane sporadycznie zawsze wzbudzały we mnie zachwyt i uśmiech. Tak samo było tamtego dnia. Mimo upału i duchoty te kilka godzin było bardzo motywujących i radosnych. Nie mniej radości było kiedy odwiedziliśmy restaurację na terenie całego ośrodka, w którym odbywały się zawody. Odrestaurowany pałac zaparł mi dech w piersi, ale najlepsze czekało dopiero w środku. Wszystko dopieszczone, idealne i piękne. Otoczka nie ujmowała daniom, które zamówiliśmy. Kaczka, która dla mnie jest na dzień dzisiejszym daniem nieosiągalnym, ponieważ śmiem twierdzić, że zrobienie jej chociaż w 10% tak dobrej jak tam graniczy z cudem. Pół tego ptaka wylądowało na talerzu mojej mamy, cóż zdziwiła się. Tym zabawniejsze wydało nam się danie mojego taty, który dostał ledwie wypełniony talerz, jednak najadł się tym do syta, przysięgam! Ja z racji panującego tego dnia upału nie byłam w stanie wcisnąć w siebie nic co byłoby ciepłe, więc postawiłam na sałatkę z kurczakiem. Kolejny raz porcja była niebotycznie wielka, więc posłużyła później mojemu tacie jako surówka. Chciałabym tam jeszcze wrócić, tym razem wieczorem, na pyszną kawę i ciasto. 
Dlaczego jednak ten dzień był ekstremalny? Nie każdy robi dżem wiśniowy i sałatki z ogórków podczas burzy, która zabrała nam prąd, a jedyne światło jakie miałyśmy z mamą to latarka wielkości kciuka. Koniec końców, na strych powędrowała porcja słoików z ów dżemem i sałatkami do obiadu.

Uwaga, kolejny wpis o tarcie ze śliwkami, mniam! 














Brak komentarzy:

Prześlij komentarz